Wakacyjne miesiące już za nami co również (o zgrozo!) oznacza mniej czasu na podróże. Z tego powodu chcę się dzisiaj z Wami podzielić moimi wspomnieniami z wrześniowego wyjazdu do Norwegii- jednego z tych, na których konieczne jest wyjście ze strefy komfortu! Zrób sobie kubek ciepłej herbaty i zapraszam do lektury 🙂

Spontaniczna decyzja

Zapewne ciekawi Was, w jaki sposób w ogóle zdecydowałam się na ten wyjazd. Otóż planując ostatni miesiąc wakacji razem z moim chłopakiem (wrzesień jako studenci również mamy wolny) naszym pierwszym założeniem była podróż do Włoch. Słońce, makaron i zachody słońca przy dobrym winie – wizja idealnych wakacji, prawda? Korzystając z mojego doświadczenia w temacie podróżowania “po taniości”, na platformie Workaway.info udało nam się znaleźć idealną możliwość na pobyt w okolicach Rzymu, prawie za darmo! Nasza radość została niestety szybko stłumiona, bo po kilku dniach okazało się, że nasz host jednak nie jest w stanie nas przyjąć.

Do dnia, który zaplanowaliśmy na nasz wyjazd, zostało już niewiele czasu. Szybko podjęliśmy decyzję, by szukać naszej wakacyjnej destynacji kierując się najniższymi cenami biletów lotniczych. Gdy w wyszukiwarce lotów pojawiło się hasło “Oslo”, uśmiechnęłam się przekornie- jestem raczej miłośniczką krajów śródziemnomorskich, a Norwegia nieco się od nich różni. Jednak w naszej desperackiej chęci spędzenia wakacji poza krajem ustawiliśmy ten kraj jako jedną z naszych możliwych destynacji na platformie Workaway.

Po kilku dniach w folderze “wiadomości” od innych podróżujących użytkowników pojawiła się propozycja wyjazdu na dwa tygodnie na budżetowy roadtrip szlakiem norweskich fiordów. “Pan Bóg lubi nam robić niezłe niespodzianki”-pomyślałam. Po sprawdzeniu wszystkich możliwych stron z nagłówkiem “Jak nie zamarznąć w Norwegii” i zakupieniu odpowiedniego sprzętu odpisaliśmy, że jesteśmy zainteresowani i kupiliśmy bilety.

Międzynarodowe towarzystwo

Propozycję wyjazdu otrzymaliśmy od chłopaka z Australii, który od dobrych kilku miesięcy przebywał w Skandynawii na tzw. “woking holiday”. Zdecydował się na zakup samochodu, znalezienie innych zainteresowanych podróżników do podzielenia się kosztami paliwa i wyruszenie na objazdówkę. Oprócz nas, w gronie szczęściarzy zaproszonych do uczestnictwa w tej wyprawie, był chłopak ze Szwecji, który posiadał zaskakująco dużą wiedzę na temat sposobów na przetrwanie na łonie natury. Jak przekonacie się w dalszej części artykułu, te umiejętności okazały się niezwykle przydatne!

Pierwsze doświadczenie – Couchsurfing

Gdy szczęśliwie zakończyliśmy naszą podróż Kraków-Wrocław-Oslo i znaleźliśmy się z naszym szwedzkim kolegą w stolicy Norwegii, okazało się, że z powodów technicznych musimy poczekać na kolegę z Australii kilka dni. Będąc zmęczeni po całodziennej podróży, marzyliśmy o ciepłym prysznicu, posiłku i jakimś miejscu do spania. Pan Bóg bardzo nad nami czuwał przez cały wyjazd- nasza prośba na platformie Couchsurfing o udzielenie nam noclegu “last minute” została pozytywnie rozpatrzona! Po pokonaniu czterdziestominutowej podróży na przedmieścia Oslo, dotarliśmy pod wskazany adres. Drzwi otworzył nam niezwykle sympatyczny pan, który w swoim domu gościł już 3 innych couchsurferów; nie miał jednak problemu z tym, by przyjąć również naszą trójkę. Oprócz miejsca do spania, ciepłego prysznica i pysznej kolacji zaoferował nam wspólny wyjazd na fiord w regionie Lærdal. Hojność z jaką się zetknęliśmy to o wiele więcej niż moglibyśmy prosić!

Nasza fouchsurfingowa przygoda nie ograniczyła się wyłącznie do Oslo. W przerwach między noclegami w lesie skorzystaliśmy z uprzejmości hostów w Bergen oraz w Trondheim. Obaj panowie okazali się również nieziemsko uprzejmi, oferując nam miejsce w swoich mieszkaniach, pozwalając korzystać z prysznica, kuchni i nawet proponując domowy hummus i noc filmową! Czy można wymarzyć sobie coś więcej?

Przeżycia podczas kempingów

Ten wyjazd był rzuceniem się na głęboką wodę pod względem komfortu, a raczej jego braku. Większość nocy spędziliśmy w namiotach rozbijając się ”na dziko”. Prywatne kempingi w Norwegii są znacznie droższe od tych w Polsce, nie wspominając już o noclegach w hostelach czy pensjonatach- na polską kieszeń są to naprawdę wygórowane ceny. Niedogodności związane z brakiem prysznica przez dłuższy czas, chłodnymi nocami i maleńkim namiotem były nam rekompensowane przez nieziemskie widoki zaraz po przebudzeniu się. Mimo wszystkich trudności związanych z tym typem podróżowania jestem niezmiernie wdzięczna za te doświadczenie: zbliżyło mnie ono do natury i pozwoliło naprawdę docenić przywilej posiadania ogrzewanego mieszkania.

Bliżej natury

Czego nauczył mnie ten wyjazd? Szukając w głowie odpowiedzi na to pytanie, znajduję ją automatycznie: bliskość z naturą. Nie spodziewałabym się, że kiedykolwiek znajdę się na tego typu wyjeździe i będę postrzegała las jako mój drugi dom. Ale przyrzekam Wam, właśnie tak było!

Po kilku pierwszych nocach spanie w otoczeniu setek drzew, wsłuchując się w dźwięki lasu, już nie wydawało się tak straszne jak wcześniej. Co więcej, w moim sercu zrodziła się ogromna wdzięczność za cuda przyrody. Oczywiście myślę tu w pierwszej kolejności o fiordach, wspaniałych przestrzeniach górskich, setkach gwiazd rozświetlających skandynawskie niebo- ale to nie wszystko. Dzięki moim kompanom podróży (którzy zwracali uwagę na każdą roślinę, zwierzę, miejsce i zachwycali się drobnymi szczegółami) prawdziwie poczułam, że Ziemia to arcydzieło. Nietknięte przez człowieka lasy, dzikie zwierzęta, góry: Ziemia została nam dana z wszystkimi tymi cudami, żebyśmy o nią dbali i zachwycali się nią. Przechadzając się po norweskich szlakach dziękowałam Bogu, że stworzył dla nas tak wyjątkowy dom.

Trudności zbliżają

Spanie w lesie oznaczało dla nas również obowiązki takie jak rozpalanie ogniska czy gotowanie na pojedynczym palniku turystycznym. Z dumą mogę przyznać, że podłapałam kilka survivalowych “tricków” i wygrałam wiele bitew z gasnącymi zapałkami, koniecznymi do rozpalenia palnika. Te wszystkie wyzwania były dla nas szkołą cierpliwości i współpracy. Bywały wieczory, kiedy spędzaliśmy wiele godzin na szukaniu odpowiedniego miejsca do spania i przygotowywanie kolacji w pełnym deszczu przez prawię godzinę było raczej mało zachęcające.

Ostatniego dnia, jadąc z pośpiechem na lotnisko, śmialiśmy się z tych sytuacji i z uśmiechem na twarzach stwierdziliśmy, że to właśnie były te momenty, które na długo zostaną w naszych sercach. Dlaczego? Ponieważ dzięki nim nauczyliśmy się wiele nie tylko o sobie samych, ale także o sobie nawzajem. Jeśli przeżyjesz z kimś tak intensywną przygodę, stwarza się między Wami pewien rodzaj unikalnego połączenia, coś absolutnie niesamowitego.

Moje TOP 3, czyli jakie miejsca szczególnie Wam polecam

  1. Atlantic Road (Atlanterhavsveien)

Droga Atlantycka to ponad ośmiokilometrowy odcinek drogi nad Atlantykiem. Przejechanie przez nią jest uważane przez wiele osób za jedno z możliwie najpiękniejszych przeżyć, jakich może doświadczyć kierowca. Mimo pochmurnego nieba, które towarzyszyło nam tego dnia, nietypowość i malowniczość tego miejsca wywarły na mnie ogromne wrażenie.

2. Punkt widokowy Stegastein

To miejsce jest chyba jednym z najczęściej fotografowanych punktów widokowych w Norwegii! Stojąc na charakterystycznej zaokrąglonej platformie możemy podziwiać malowniczy krajobraz fiordu otoczonego górami. Warto uzbroić się w cierpliwość, ponieważ często roi się tam od turystów, ale zdjęcie na tle takiej panoramy to must have!

3. Bergen i punkt widokowy Fløyen

Bergen słynie z bycia najbardziej deszczowym miastem w całej Norwegii, czego mieliśmy okazję doświadczyć. Korzystając z wieczornego „okna pogodowego” podjęliśmy spontaniczną decyzję, by wspiąć się na punkt widokowy, z którego widać całe miasto!

Spokojnie, jeśli nie przepadasz za aktywnością fizyczną, jest też druga opcja! Na Fløyen można dostać się za pomocą kolei linowo-terenowej Fløibanen, która transportuje pasażerów z centrum Bergen w niecałe 10 minut. Niezależnie jaką formę transportu wybierzecie, miejsce to jest warte odwiedzenia! My, jako że byliśmy tam po zmierzchu, mogliśmy podziwiać panoramę Bergen nocą. Miliony świateł, norweski wiatr, czyste powietrze i niesamowite uczucie wdzięczności, szczęścia i spokoju- za to wszystko dziękowałam tam Bogu.

Podsumowanie

Wyjazd do Norwegii mimo wszystkich swoich wyzwań był dla mnie wspaniałym przeżyciem. Zobaczenie fiordów już od dawna znajdowało się na mojej liście podróżniczych marzeń.

Czy zdecydowałabym się ponownie na tak szaloną wyprawę? Jedna część mnie odpowiada “nie”, jednak znając siebie, wiem (i liczę), że takich podróży doświadczę jeszcze w życiu wiele. Bo każdy taki wyjazd zostawia we mnie pewien ślad, który sprawia, że nigdy nie wracam do domu jako ta sama osoba. Bo podróżowanie to odkrywanie radości z życia za każdym razem na nowo.

Czy myślał@ś kiedyś o odwiedzeniu Norwegii? Jakie są Twoje najbliższe marzenia podróżnicze? Pisz śmiało w komentarzu lub wiadomości prywatnej!

Z miłością,

Kasia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *